Semper reformanda – największe wyzwanie Kościoła, czyli jak radzić sobie ze starym i nowym w Kościele

Mateusz Wichary

„…każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem Królestwa Niebios, podobny jest do gospodarza, który dobywa ze swego skarbca nowe i stare rzeczy”

Mt 13:52

Otwarcie się na nowo na Słowo Boże w XVI wieku okazało się rewolucyjne. Nie tylko pozytywnie. Okazało się, że tak wielu spraw Kościół nie przemyslał. Tak wiele nowych wyzwań dopiero przed nim stoi. Rezygnacja z ustalonej struktury kościoła rzymskokatolickiego otworzyła przestrzeń na nowe – czasem się wykluczające – rozwiązania w wielu dziedzinach. Krytyczna ocena doktryny transssubstancjacji (czyli, wedle nauki rzymskokatolickiej, przeistoczenia chleba w prawdziwe ciało i wina w prawdziwą krew Chrystusa) spowodowała na przykład powstanie trzech nowych koncepcji tego, co właściwie się dzieje w trakcie Stołu Pańskiego. Te trzy koncepcje towarzyszą nam do dziś wśród protestantów: to luterańska konsubstancjacja, kalwińska doktryna realnej, ale nie materialnej obecności Chrystusa w chlebie i winie (nazywana również doktryną „widzialnego Słowa”) oraz zwingliańska koncepcja symbolicznego znaczenia (czyli jedynie pamiątki) chleba i wina. 

              Podobnie reformacja otworzyła drzwi dla nowych relacji pomiędzy władzą świecką i duchową. I powstało ich wiele. Nawet pod pojęciem „rozdziału” władzy świeckiej od duchowej kryje się całe spektrum możliwych przekonań: od faktycznego tworzenia alternatywnego społeczeństwa (jak amisze) przez mniej lub bardziej konsekwentne powstrzymywanie się od zbytniego zaangażowania w sprawy świeckie (współczesny ewangelikalizm), do tworzenia chrześcijańskich – ale odrębnych od siebie – struktur zarówno państwowych, jak kościelnych, w tradycji reformowanej.

              Również, reformacja otworzyła drzwi na nowe ujęcia liturgii, w tym szczególnie nabożeństwa. Spory tym spowodowane trwają do dziś. Purytańska zasada „Regulative principle” – mianowicie, że dozwolone (na nabożeństwach) jest tylko to, co jest przez Słowo nakazane – jest odpowiedzialna za brak obrazów, oszczędnośc i prostotę tradycyjnego protestanckiego nabożeństwa, w tym i tradycyjnego baptystycznego, ograniaczającego się do czytania i wykładu Pisma, modlitwy i śpiewu (pierwotnie tylko Psalmów, jako tekstu bezpiecznego, bo natchnionego; następnie również hymnów, a dziś, co śpiewamy, każdy widzi). Od samego początku luteranie ujęli swoją zasadę nabożeństwa inaczej: dozwolone jest wszystko to, co nie jest zakazane. Dlatego w luterańskich kaplicach mamy obrazy, mamy ołtarz (z Biblią na środku), mamy stroje liturgiczne (swoją drogą większość czarnoskórych baptystów również je nosi).  Współcześnie liturgia w naszych zborach – mniej lub bardziej świadomie – poddaje się nowej zasadzie, bardzo moim zdaniem słabej teologicznie, ale i tak praktycznie wiodącej prym: dozwolone jest wszystko to, co buduje. Przy czym „buduje” jest w zasadzie nie opisane niczym innym, jak tylko odczuciami mniej lub bardziej dojrzałego zboru, przyzwyczajonego do różnych form i zasad nabożeństwa.

              Przykłady można mnożyć. Dowodzą jednego: od samego początku kościół reformacji był świadomy, że zadanie zmiany kościoła dla Boga, choć rozpoczęte, nie jest zakończone. Wyraża to zasada „ecclesia reformata semper reformanda est”, czyli: kościół Reformacji to kościół nieustannie się reformujący. Kościół (Bożej) zmiany zmienia się cały czas, bo Boża rzeczywistość, za której wprowadzanie odpowiada Boży lud, odpowiada Bożymi wartościami i treściami na zmieniające się wypaczenia i błędy świata. Różne, nie wciąż takie same. Poddanie prawdzie, zależnie od sytuacji będzie wymagało różnych działań i zmian, reform. Nie da się zrobić ich jeden raz, na zawsze, choćby zmiany, które Kościół już wprowadził, były najlepsze i rozstrzygające w biblijny sposób określone kontrowersje.

              To ostrzeżenie, również dla nas. Nie osiadajcie na laurach! I to ostrzeżenie aktualne: bo wielu osiadło.

              Ta zasada to również nieustanne wyzwanie. To przypomnienie, że nie każda zmiana oznacza postęp, i nie każdy opór przed zmianą oznacza wierność Bogu. Niektóre zmiany oddalają nas od Boga, zrywając z dobrymi zasadami Pisma. I na odwrót: opór przed niektórymi zmianami wcale nie oznacza zdrowego, biblijnego konserwatyzmu. Czasem oznacza po prostu przywiązanie do czegoś, co dawno powinniśmy porzucić i tylko zwykłe, ludzkie sentymenty, stojące na drodze Bożym zmianom, każą nam je zachowywać.

              W skrócie więc, Kościół niuchronnie stoi przed fudamentalnymi pytaniami, które wyznaczają jego duchowe zdrowie: jak zmieniać? Dlaczego zmianiać? Co zmieniać – i czego nigdy zmieniac nie wolno? Nawiązując do wersetu, od którego rozpocząłem, Kościół, jak mądry gospodarz, musi „dobywać” zarówno rzeczy stare, jak i nowe. Musi umieć rozsądzić. Trafnie rozpoznać użytecznośc starych i odważnie wprowadzać, gdy trzeba, nawet w obliczu oporu, rzeczy nowe. To nieustanny wysiłek, którego skuteczność warunkuje naszą wierność Bogu i realizację zadań, jakie nam powierzył.

              Jakimi zasadami się kierować? Pzowolę sobie zaproponować kilka zasad.

 

Konieczność konserwatyzmu: musimy być tacy sami

Zacznę od postulatu konserwatyzmu. Konserwatyzm to przekonanie, że istnieją wartości i zasady, które trzeba zachowywać (konserwować), bo są stałe i niezmienne. Ich brak, zaniechanie, jest szkodą, jeśli nie upadkiem. Widzimy to wyraźnie w relacji Jezusa Chrystusa i apostołów do Starego Przymierza. Tak, wprowadzili wielką zmianę: w kapłaństwie, systemie ofiarniczym, koncepcji władcy, a przede wszystkim tożsamości Ludu Wybranego – który w Nowym Przymierzu jest Ludem Jezusa Chrystusa (a więc: czerpie swą tożsamość od Niego, a nie określonego narodu). Lud Jezusa Chrystusa wchłania wszystkie narody, w tym naród wybrany. Tożsamość Chrystusowa jest ważniejsza niż wszelka tożsamość etniczna, w tym tożsamość Ludu Starego Przymierza. Była to jedna z najważniejszych zmian, na która zresztą większość ówczesnych Żydów nie była gotowa – i nie jest do dzisiaj.

              Jednocześnie jednak zarówno Jezus, jak apostołowie jednoznacznie wskazują na ciągłość. „Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proroków; nie przyszedem rozwiązać, ale wypełnić” (Mt 5:17). Zakon i prorocy obowiązują, mówi Jezus, tylko inaczej – spełnione we mnie. „Mówił [Dawid w Starym Testamencie], przewidziawszy to, o zmartwychwstaniu Chrystusa, że nie pozostanie w otchłani” (Dz 2:31). Zmartwychwstanie Chrystusa jest wielką zmianą, mówi Piotr, ale jest zmianą zapowiedzianą przez Dawida. „Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli” (Rz 15:4). Całe Pismo Starego Przymierza jest dla chrześcijan, naucza Paweł. Zawiera przesłanie cierpliwości i pociechy, które wywołuje nadzieję.

              Przykłady można mnożyć. Apostołowie jednoznacznie utożsamiają się z objawieniem i historią Starego Przymierza. Widza siebie jako kontynuatorów, nie rewolucjonistów; osoby odpowiadające trafnie na rozwój historii zbawienia, nie osoby, które z nią lekceważąco zrywają.

              Podobnie w historii kościoła. Ta historia jest jedna, od czasu wniebowstąpienia do czasu powrotu Jezusa Chrystusa, bo obietnica Bożej opieki nad Kościołem jest jedna: „zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go” (Mt 16:18). Nie przemogą. Wizja historii, w której Chrystus oddał kościół szatanowi na kilkaset lat jest herezją, głupotą i błędem. Niestety, wielu protestantów. „A oto ja jestem po wszystkie dni, aż do skończeni świata” (Mt 28:20). Po wszystkie dni. Bez przerw na kilkaset lat na sen.

              Podsumowując, nigdy nie wolno zmienić nam wszystkiego. Zmiana wszystkiego to nie reforma, ale koniec czegoś i początek czegoś innego. Zmiana wszystkiego nieuchronnie jest więc błędem – albo przyznaniem, że to, w czym tkwiliśmy, całe błędem było. Musi coś trwać z tego, co było i rozumieli to reformatorzy XVI wieku. Przy wszystkich zmianach, rozpoznali jako biblijne dogmaty trynitarne i chrystologiczne wcześniejszego Kościoła. Przeciwnie niż arianie, którzy odrzucili wszystko. Ten trend nam zresztą towarzyszy i dziś. Wiele osób po nawróceniu intuicyjnie opdrzuca wszystko, co katolickie. To intuicja błędna. Bądźmy jak mądry gospodarz.

              Ale samo zadowolenie się tym, że coś trwa, a coś się zmieniło, to za mało. To, co trwa, musi być sednem, a nie przypadłością. Trwać nie może byle co, ale właśnie to, co trwać musi. I tak w Prawosławiu to właściwa, święta liturgia: to ona jest sednem i zachowywanie jej niezmienionej, zdaniem prawosławnych, stanowi o wierności Bogu właśnie tego kościoła. W katolicyzmie nie jest to liuturgia, ale raczej zachowywanie sukcesji apostolskiej, dzięki któremu może dokonywać się największe wydarzenie, czyli eucharystia. W liberalizmie tym sednem jest pmoc drugiemu człowiekowi, natomiast wśród ewangelicznych protestantów jest to wierność Słowu Bożemu w najważniejszych zasadach dotyczacych zbawienia: iż jest za darmo, z samej łaski Bożej, tylko w Jezusie Chrystusie, jako dzieło trynitarnego Boga, który w osobie Jezusa Chrystusa – w pełni Boga i w pełni człowieka – przyszedł na świat, by dokonać go dla nas i za nas. Myślę, że nikogo z Czytelników przekonywać nie muszę, co stanowi ową najważniejszą wartość Kościoła. Za Lutrem, powtórze 62 tezę reformy Kościoła: „Prawdziwym skarbem Kościoła jest naświętsza ewangelia chwały i łaski Bożej”.

 

Konieczność progresywności: musimy się zmieniać

Progresywność dzisiaj kojarzy się z lobby homoseksualnym, środowiskami chcącymi odrzucać cały dorobek naszej cywilizacji. Od razu więc powiem, że nie o taką progresywność mi chodzi. Chodzi mi o konieczną zmianę, ze względu na zmiany otoczenia, któremu mamy służyć. O zrozumiały komunikat o dziele Bożym – wymagający zmiany języka. O współczesne odniesienie biblijnych wzroców i wartości – wymagający opracowywania biblijnie wyzwań i etycznych i intelektualnych. W końcu, o konieczność docierania do nowych miejsc – subkultur, emigrantów w Polsce, ale i ontynuowania misji na świecie.

              Wszystkie te wyzwania domagają się zmian. Na które nie każdy i nie zawsze jest przygotowany. Kiedy apostoł Paweł składał swoje świadectwo o spotkaniu z Jezusem, wszystko było dobrze do czasu, gdy podzielił się poleceniem Pańskim: „I rzekł do mnie: Idź, bo ja cie wyślę daleko do pogan. I słuchali go aż do tego słowa, po czym zaczęli krzyczeć, mówiąc: Zgładź z ziemi tego człowieka, nie godzi się bowiem, aby taki żył” (Dz 22:21-22). Podobnie Willian Carey, gdy dzielił się ze swoimi braćmi pod koniec XVIII wieku przekonaniem, że polecenie „Idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody” nie wypełniło się w czasach apostolskich, dostał dwie odpowiedzi: „Siadaj młodzieńcze, bo szalejesz” oraz: „gdyby Bóg chciał zbawienia pogan, to posłałbyt tam aniołów.” Czasem zmiany są zbyt duże, byśmy potrafili sobie je wyobrazić. Czasami również niestety wykorzystujemy naszą kreatywność i teologię, by uzasadnić niechęć do zmian.

              Z drugiej strony, czasem lud Boży, w swej niedojrzałości i głupocie, jest otwarty na zbyt wiele zmian: „Bo gdy przychodzi ktoś i zwiastuje innego Jezusa, którego myśmy nie zwiastowali, lub gdy przyjmujecie innego ducha, którego nie otrzymaliście, lub inną ewangelię, której nie przyjęliście, znosicie to z łatwością” (2Kor 11:4). Zwiastowanie innego Jezusa, przyjmowanie innego ducha i innej ewangelii, powinno spotkać się z oporem, a nie życzliwością. Niestety, jak pisze w Liście do Efezjan, nie wszyscy „dorastają do wymiarów pełni Chrystusowej” i przez to są „dziećmi, miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp” (Ef 4:13-14). Brak dojrzałości to niezdolność oceny znaczenia zmiany. Czyli również wchodzenie w fałsz, uległość błędom i podstępom.

              Oznacza to, że zmiana jest zawsze wielkim wyzwaniem. A brak zmian nie jest receptą na świętość. Choć i zezwalanie na wszelkie zmiany nią nie jest. Zmiana jest poważnym zadaniem, do którego Kościół musi się przygotować. Jak?

 

Wyzwanie semper  reformanda

Po pierwsze, intelektualnie. Musimy znać dobrze Słowo Boże. Bez tego nie będziemy umieć się zmieniać dola Boga. Nie  będziemy umieli odróżnić spraw wiecznych od zmiennych. Potrzebujemy szkolić się w dobrych kazaniach, wyrabiac w ocenie rzeczywstości z perspektywy biblijnej, inwestować w specjalistów od poszczególnych ksiąg, umieć mądrze wypowiadać się o wierze i współczesności. To wszystko wymaga inwestycji – wysiłku, zachęty, czasu, funduszy. Inaczej staje się pustym hasłem, udawaniem i bufonadą.

              Po drugie, to wyzwanie liturgiczne. Kościół ma uwielbiać Chrystusa. To On ma być w centrum naszych nabożeństw. Test jest prosty: trzeba zapytać kogoś nowego, kto bądź co jest w centrym tego, co w zborze się dzieje. Czy jest to człowiek, czy Chrystus? A może Duch Święty? Pamiętajmy, że nic nie przynosi większsej satysfakcji Duchowi, jak wywyższenie Syna. A i do Ojca bez Syna dotrzeć się nie da. Chrystocentryzmu więc nie wolno nam zagubić, niezależnie od wszelkich zmian, jakim je poddajemy.

              Po trzecie, to wyzwanie uświęcenia. Mamy różnić się od świata. Mamy naśladować Chrystusa, w jego zapieraniu się siebie w życiu dla Ojca. W rozpoznawaniu Jego woli i realizowaniu jej, niezaleznie od oceny świata. To oznacza również zadanie dla Kościoła: powinniśmy być skupieni na właściwych liniach frontu w konfrontacji ze światem. Gdzie one przebiegają? Czego od nas wymaga Chrystus? Moim zdaniem na przykład sprzeciwu wobec zalewającego nas relatywizmu, wychowania naszej młodzieży w poszanowaniu ról męskich i żeńskich, przygotowania do zrodwych więzi małżeńskich – zamiast zawieszonych w próżni wezwań do naśladowania Chrystusa, pytań „co uczyniłby Chrystus?”, itp.

              Po czwarte, to wyzwanie misyjne: rozwój Królestwa. To inwestycja w nowe zbory w nowych miejscach, wśród nowych ludzi. Zdrowy Kościół sięga ku obszarom niezdobytym, nie boi się ich, szuka okazji i możliwości, szuka sposobu, by dotrzeć, nie powodu, by tego nie robić. Nie zadowala się tym, co jest, ale sięga do miejsc, w których go jeszcze nie ma. Oto dobra zmiana. Oto wyzwanie godne obywateli Króklestywa Bożego i Kościoła, którego bramy piekielne nie przemogą.

              Po czwarte, to wyzwanie społeczne: nasza wiarygodność w świadectwie. Nasza inna jakość w miłości i zrozumieniu Boga. Realizacji Jego woli. Nasz słony smak, który sprawi, że możemy konserwować nasza ziemię i świecić pośród ciemności (Mt 5:13-16). Dobrze jest przypominać sobie o doniosłości Reformacji i bez zawahania szukać w niej źródła naszej kościelnej tożsamości; nazywać ją Bożym dziełem, dzięki któremu Kościół zyskał czystość w wielkiej skali. Ale tragiczne jest, gdy tylko na tym poprzestajemy. Nasz miłość ma być świeża. Jaką mamy mieć postawę wobec uchodźców? Jak pomagać naszemu narodowi w posłuszeństwu Bogu? Czemu jednoznacznie się przeciwstawać, za czym bez wątpliwości opowiadać? To ważne pytania.

               W końcu, po czwarte, to wyzwanie kolejnego pokolenia: tworzenie przywódców.

Wysiłek przygotowania na wyzwania każdego pokolenia. Zarówno przez pracę nad sobą – i dawanie dobrego przykładu. Jak i poprzez uczenie odwagi wobec zmian i pokory wobec dziedzictwa, które otrzymaliśmy; Bożego wzorca, dzięki któremu zachowamy właściwy azymut w podążaniu wąską drogą ku życiu.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
LinkedIn