Jedyny Syn i Zbawiciel w Ewangelii Jana

Mateusz Wichary

Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim.

J 3:36

 

Apostoł Jan był wyjątkowy. Nie ujmując oczywiście niczego ani Pawłowi, ani Piotrowi, ani pozostałym. Zapis życia Jezusa – Ewangelia – jego autorstwa jest tak osobista, że wymyka się klasyfikacji wraz z pozostałymi. Jest prosta, ciepła, ale również ostra jak brzytwa. Tak jak powyższe zdanie.

              To nie wiara w Boga dzieli ludzkość. W Boga wierzy mnóstwo różnych religii. To Syn dzieli ludzkość. Ci, którzy w Niego wierzą, mają życie wieczne. Ci, którzy w Niego nie wierzą, są pod Bożym gniewem. Kto nie czci Syna, ten nie czci Ojca (J 5:23). NIE czcisz Ojca, nie czcząc Syna! Nie ma Ojca bez Syna; nie masz Boga – jedynego, prawdziwego Boga – o ile nie czcisz Jego Syna Jezusa Chrystusa!

              To radykalne, ostre. Nie inkluzywne. Zabierające nadzieję dla wszystkich poza Synem. Okrutne? Surowe? Niesprawiedliwe? Niemiłosierne?

              Te zdanie nigdy nie brzmiały inaczej. Wyobraźmy sobie Żydów czytających tę Ewangelię w pierwszym wieku. Jan mówi, że to o Synu składają świadectwo Pisma: ktokolwiek bada je, ale nie widzi w nich Syna, nie widzi tego, co daje życie (5:39). Oto Lud wybrany przestaje być wybrany poza Synem – poza wiarą w Niego. Przestaje mieć Boga, którego zawsze miał! Zostaje nazwany nie czczącym Boga i nie czytającym poprawnie Słowa – bez Syna. 

              Nie ma Boga Ojca, bez Syna. Choćbyś myślał, że masz. „Jeśli bowiem nie uwierzycie, że to Ja jestem, pomrzecie w swoich grzechach” (J 8:24). Musicie uwierzyć, że to JA jestem. Inaczej pomrzecie w swoich grzechach – kimkolwiek jesteście – mówi Jezus.

              Nie ma Boga Ojca, bez Syna.

              Ta Ewangelia z jednej strony wychodzi nam naprzeciw. Przedstawia Syna oczami umiłowanego ucznia. Przedstawia Syna w szczególny, żywy, niemal czuły sposób. Ale jednocześnie ani na moment nie staje się ckliwa. Nie łagodzi, nie słodzi, nie schlebia. Tak, przedstawia Syna jako kochającego i dobrego, bliskiego Ojcu, oddanego Mu całkowicie. Jest pełnia wspaniałych obietnic i obrazów. Daje otuchę i pokrzepienie. Ale jednocześnie jednoznacznie stwierdza, kto jest kim. Ojciec jest dla Syna wszystkim, a Syn – dla Ojca – podobnie; dlatego jak Syn wywyższa i uwielbia Ojca, tak i Ojciec Syna: „Ojcze, uwielbij imię Swoje” woła Syn. „Odezwał się więc głos z nieba: I uwielbiłem, i jeszcze uwielbię” (J 12:28).

              W to wzajemne uwielbienie i oddanie sobie wpleciona jest nasza historia. Bóg bowiem tak bardzo ukochał świat, że posłał swego Syna, dał go, poświęcił, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. I to właśnie jest odpowiedź na wszelkie pytania o surowość i radykalizm jaki pojawia się w Janowej Ewangelii. Nie chodzi o nas. Chodzi o najwyższy możliwy wątek historii. Nic wspanialszego nie mogło się nigdy wydarzyć na naszym świecie – ani poza nim. Chodzi o więź Ojca i Syna – a od 14 rozdziału coraz wyraźniej widzimy że i Ducha, który będzie nam posłany. Zostajemy wciągnięci przez wiarę w Syna do społeczności trzech Bożych podmiotów: Ojca, Syna i Ducha. To wszystko jest ponadnaturalne, wielkie, wspaniałe, nie do końca uchwytne, ale prawdziwe: „Objawiłem imię twoje ludziom, których mi dałeś ze świata; twoimi byli i mnie ich dałeś, i strzegli słowa twego” (17:6). Nie jesteśmy przypadkowi. Przeciwnie! Wszyscy jesteśmy szczególni! Zostaliśmy dani przez Ojca Synowi, a Syn objawił nam Ojca. „Nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata” (17:16). Jesteśmy inni. I mamy pozostać inni: „Poświęć ich w prawdzie twojej; słowo twoje jest prawdą” (17:17). Mamy być inni, bo Jezus nas posyła do świata, aby ta grupa się rozrastała: aby byli ci, którzy „przez ich słowo uwierzą we mnie” (17:20). Ale po co? O co w tym wszystkim chodzi? „Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze we mnie, a Ja w tobie, aby o oni w nas jedno byli… ja w nich, a ty we mnie, aby byli doskonali w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś (J 17:21, 23).

              Nie chodzi o nas. Oczywiście, miłość Ojca, Syna i Ducha do nas jest prawdziwa i przekracza wszelkie nasze możliwości poznania. Nasz ratunek jest prawdziwy, i śmierć Syna jest prawdziwa i „zachowanie od złego” (J 17:15) jest prawdziwe. Ale w tych wszystkich fragmentach, które musiał Jan słyszeć w modlitwie Jezusa, które musiały mu głęboko zapaść w pamięć, które zawarte są w 17 rozdziale, chodzi o bycie ze sobą, a nawet – w jakimś mistycznym sensie – w sobie. Ty we mnie, ja w Tobie, oni we mnie, oni w nas. O to chodzi w zbawieniu w ogóle: „A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (17:3).

              O to chodzi. Chodzi o więź. O wspólnotę. O poznanie. W końcu: o chwałę: „A ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy…. Ojcze! Chcę, aby ci, których mi dałeś, byli ze mną, gdzie ja jestem, aby oglądali chwałę moją, którą mi dałeś” (J 17:22, 24).

              Chodzi więc nie o Zbawienie, ale o Syna. Nie o życie wieczne – jako wartość samą w sobie – ale o poznanie Boga (w Synu i przez Syna). Chodzi o chwałę – daną Synowi przez Ojca. Zbawienie, życie wieczne, chwała – to wszystko po to, by być w Synu i Ojcu. I nigdy inaczej.

              Nie chodzi więc o nas, o ludzkość samą, o samo przebaczenie grzechów, samo zapewnienie sobie ratunku od potępienia – ale zawsze i nieodmiennie łączy się to z Synem (w Duchu) i Ojcem.

              I inaczej nigdy nie jest. I nie było i nie będzie. Chodzi o Boga.

              Chodzi o Boga. Synowi zawsze chodzi o Boga. I do tego samego jesteśmy zaproszeni. Ma nam zawsze – jak Jemu – chodzić o Boga. I nigdy inaczej. W tym, w miłości do Niego, w realizacji Jego woli, a nie własnej, w kosztownym posłuszeństwie, mamy się odnaleźć. I w niczym innym. Jak Syn jednorodzony.

              Skąd więc nasze rozterki? Wątpliwości? Brak ostrości w myśleniu? Poczucie niesprawiedliwości, surowości, braku miłosierdzia Bożych planów? Właśnie w tym. Że gubimy tę perspektywę Ojca i Syna. Objawioną nam w Ewangelii Jana.

              Nie gubmy. Wczytujmy się w nią. Dajmy się jej przeniknąć. Owładnąć. Odkryjemy nowych siebie. „Wszystko moje jest twoje, a twoje jest moje i uwielbiony jestem w nich” (J 17:10). Bóg uwielbia się w nas, w dawaniu siebie sobie samemu w nas – w działaniu dla nas. To niewątpliwie oznacza śmierć w naszym zastępstwie, ale oznacza to przecież również i wzbudzane w nas uwielbienie – dzięki Synowi, w Duchu, ku Ojcu. Wiedział o tym apostoł Paweł, który widzi zwieńczenie historii w tym samym: „A gdy mu wszystko zostanie poddane, wtedy też i Syn będzie poddany temu, który mu poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkim” (1Kor 15:28). Wiedział o tym Tomasz, który ostatecznie wyznał o Jezusie: „Pan mój i Bóg mój” (J 20:28).

              Bóg we wszystkim. Gdy to widzimy wyraźnie, wszystko w życiu układa się na swoim miejscu. To, że chodzi o Syna, staje się oczywiste i naturalne. A o kogo innego miałoby chodzić? Jakżeby można było mieć Ojca bez Syna?  To, że nie ma zbawienia bez Syna, nie wymaga nawet komentarza. Jakby mogło w ogóle coś takiego istnieć? To niedorzeczność. Wszystko staje się Boże, w Duchu, przez Syna, ku Ojcu. Jednoznacznie i nieodmiennie, zarówno w historii świata i wieczności, jak i naszym życiu.

              Życzę tego sobie i wam.

Udostępnij:

Facebook
Twitter
LinkedIn